II Tatrzański Mini-Zlot Tatry 2013 - relacja

Nieoficjalne spotkania Miłośników Samochodzikowej Przygody
Awatar użytkownika
Czesio1
Administrator
Administrator
Posty: 16384
Rejestracja: 07 lip 2013, 14:00
Tytuł: Ojciec Prowadzący
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 386 razy
Otrzymał podziękowań: 195 razy

II Tatrzański Mini-Zlot Tatry 2013 - relacja

Post autor: Czesio1 »

II Tatrzański Mini-Zlot w Tatrach dawno już za nami. Pozostały tylko zdjęcia, filmy i wspomnienia. I właśnie tymi wspomnieniami chcielibyśmy podzielić się z Wami Drodzy Forowicze i Forowiczki. Żeby jednak nie zanudzić Was będzie to opowieść w odcinkach. Dziś pierwsza część. A zatem przeżyjmy to jeszcze raz:

II TATRZAńSKI MINI-ZLOT TATRY 2013 - część 1

Rozdział 1 - Kościelisko (TomaszK)

Bazą wypadową Zlotu Tatrzańskiego był drewniany domek w Kościelisku, stojący o 500 m od granicy Tatrzańskiego Parku Narodowego.

Obrazek
Baza wypadowa w Kościelisku
fot. Milady

Przyjechałem jako pierwszy, aby zamówić dobrą pogodę, co się szczęśliwie udało. Wieczorem pojawił się pełen optymizmu Czesio i starym zwyczajem oplotkowaliśmy nieobecnych, sącząc trójniak i ciesząc oczy widokiem na Giewont. Pobudka była o bladym świcie i Czesio wymaszerował w góry. Umówiliśmy się, że zadzwoni z Giewontu i pomacha, a ja będę go wypatrywał przez lornetkę. Rzeczywiście w kilka godzin później Czesiu zatelefonował, ale trudno było go wypatrzyć wśród tłumu turystów. Dopiero kiedy powiedział „no przecież macham do ciebie” zobaczyłem że jeden z przecinków widocznych wokół krzyża macha ręką. Odmachałem mu, ale nie miał lornetki.


Rozdział 2 - Giewont, Kasprowy Wierch (Czesio1)

19 lipca 2013r., poranna toaleta, szybkie śniadanie, sprawdzenie czy wszystko spakowane do plecaka i czas pożegnać naszego przemiłego gospodarza Tomaszka i jego uroczy domek w Kościelisku. Po kilku minut wędrówki znalazłem się u wylotu Doliny Małej Łąki. O godz. 7:14 ruszam na szlak. Przede mną jak wskazują oznaczenia na drogowskazach 3:20 na Giewont. Do 11–ej powinienem dotrzeć pod sam krzyż.
Pogoda jest wymarzona, bezchmurne niebo, przyjemne ciepło. Początkowo droga wiedzie przez las, na szlaku niemal pusto, do samej Wielkiej Polany Małołąckiej spotkałem tylko dwie osoby. Jedyny dźwięk jaki mi towarzyszy to szum potoku Kościeliskiego. Dotarłszy do rozstaju szlaków przekonałem się, że idę bardzo szybkim tempem. U wylotu Polany Małołąckiej opuściłem niebieski szlak i skręciłem w lewo za czarnymi znakami ku Przełęczy w Grzybowcu. Po krótkim podejściu znalazłem się na polanie skąd rozpostarła się pierwsza wspaniała panorama tatrzańskich grzbietów. Kilka głębszych oddechów w tej scenerii sprawiło że człowiek poczuł się inny, lepszy, wolniejszy… I tylko ten malutki krzyż widniejący tak wysoko, tak daleko napełniał mnie lekką obawą. Czy ja naprawdę dam radę tam dotrzeć?
Polana wkrótce została poza mną a dalej szlak znów wiódł przez las. Coraz wyżej i wyżej, mozolnie piąłem się pod górę. Było coraz cieplej. Na Przełęczy w Grzybowcu zrobiłem sobie kilkunastominutową przerwę. Z ulgą zrzuciłem plecak na ziemię. Koszulkę na plecach miałem całą mokrą. Od strony Doliny Strążyskiej wreszcie zobaczyłem człowieka. Z zazdrością spojrzałem na jego mały lekki plecaczek. Z takim ekwipunkiem mógł śmigać szybko po kamiennych stopniach.
Odpocząwszy nieco, uzupełniwszy niedobór wody i minerałów ruszyłem w dalsza drogę. Do szczytu wciąż daleka droga ale fantastyczne widoki sprawiają, że nawet plecak nie ciąży aż tak bardzo.

Obrazek
Widoki ze szlaku na Giewont
fot. Czesio1

Patrząc na ścieżkę wijąca się po grzebiecie Małego Giewontu przekonałem się, że moje poranne wyjście było nieco spóźnione bowiem na szlaku widać było w oddali „mrówki” zdążające na Giewont. Gdy do szczytu została mniej więcej 1/3 drogi zrównałem się z samotnie idącą dziewczyną. Wymieniliśmy zwyczajowe na górskich szlakach „cześć” i zdążając w tym samym kierunku rozpoczęliśmy rozmowę, przede wszystkim na tematy tatrzańskie. Gdy okazało się, że koleżanka Ania ma w planach na kolejny dzień wejście na Kasprowy Wierch, zaproponowałem Jej zdobycie tego szczytu jeszcze dziś, wprost z Giewontu. Pogoda była sprzyjająca, czas też mieliśmy dobry więc długo się nie wahała.
Tymczasem jednak punktualnie o godzinie 10:00 dotarliśmy na Giewont. 2 godziny i 46 minut zajął mi szlak od wylotu Doliny Małej Łąki. Ponad pół godziny szybciej niż wskazują na to oznaczenia na trasie.

Obrazek
Czesio1 na Giewoncie
fot. Czesio1

Na szczycie udało się uniknąć tłumów i owej słynnej „kolejki na Giewont”. Było tam wprawdzie kilkanaście osób, ale to i tak nic w porównaniu z tym co widzieliśmy rok temu schodząc z Kopy Kondrackiej – masa stonki na szczycie i długa kolejka pod. Z Giewontu roztaczała się piękna panorama na Zakopane. Wychodząc od TomaszKa obiecałem, że jak już dotrę na szczyt to zadzwonię i pomacham Mu. Udało się, TomaszK namierzył mnie przez swoją lunetę.

Obrazek
Widok z Giewontu na Zakopane
fot. Czesio1

Kilkunastominutowa przerwa na posiłek i uzupełnienie napojów i już w towarzystwie koleżanki ruszam ku Kopie Kondrackiej. Szlak wiedzie najpierw wśród gęstej kosodrzewiny a potem odsłoniętą granią. Coraz mocniej przypiekające słońce sprawia, że tempo marszu trochę spadło.

Obrazek
Kopa Kondracka
fot. Czesio1

Na Kopę Kondracką docieramy tuż przed południem. Z rozległego wierzchołka kolejna piękna panorama, z jednej strony na Czerwone Wierchy a z drugiej na widoczny w oddali nasz kolejny cel czyli Kasprowy Wierch. Stąd wydaje się być nie tak daleko, ale to tylko złudzenie. Prawie dwie godziny drogi przed nami.
Schodząc z Kopy Kondrackiej dopadł mnie pierwszy kryzys. Ból mięśni tuż nad kolanami. Nie wyglądało to zbyt optymistycznie, w pewnym momencie myślałem, że będę musiał zrobić sobie dłuższą przerwę. Na szczęście udało się przezwyciężyć kryzys i choć trochę wolniej ale parłem granią dalej. Do samego Kasprowego jeszcze dwa razy czułem mocniejszy ból mięśni. Można jednak było się tego spodziewać zważywszy na to, że to pierwszy dzień w górach i do tego najdłuższa trasa już na dzień dobry.

Obrazek
Grań z Kopy Kondrackiej na Kasprowy Wierch
fot. Czesio1

Lubię takie wędrówki granią jak ta z Kopy Kondrackiej na Kasprowy Wierch. Tym razem nie było tak przyjemnie z uwagi na palące słońce co w połączeniu z ciążącym plecakiem powodowało pewien dyskomfort. Coraz częstsze były przerwy, coraz cięższe wydawały się nogi, pot zalewał czoło, kończyła się woda pitna a Kasprowy Wierch wydawał się wciąż daleko.
Mimo ogromnego zmęczenia na szczyt dotarliśmy prawie idealnie szlakowo, po godzinie i 55 minutach z Kopy Kondrackiej.

Obrazek
Czesio1 na Kasprowym Wierchu
fot. Czesio1

Obrazek
Czesio1 na Kasprowym Wierchu
fot. Czesio1

Cóż za ulga, zimny napój i fasolka po bretońsku w barze i prawie godzinny odpoczynek. Tu nasze drogi z koleżanką Anią się rozchodzą, Ona schodzi do Kuźnic przez Myślenickie Turnie a mój szlak wiedzie do Murowańca. Zostawiłem Jej namiary na nasze forum, obiecała tam zajrzeć. I jak się później okazało dotrzymała słowa, jest z nami na forum pod nickiem Annie.
Ostatni fragment mojego pierwszego szlaku to już spokojne zejście z grani Kasprowego Wierchu do Murowańca przez Liliowe. Droga wiodła kamiennym schodami. Biorąc pod uwagę że było już po godzinie 15–ej dziwiła mnie duża liczba osób idąca w górę. O tej porze to się raczej schodzi ze szczytu a nie go zdobywa. Ale jak się okazuje nie wszyscy chcą tego dokonać na nogach. Część liczy na kolejkę linową z Kasprowego Wierchu.
Do Murowańca dotarłem o godz. 15:59, czyli po 8 godzinach i 45 minutach od chwili wyruszenia na szlak. Uffff, dałem radę…
Jeszcze tylko zameldować się i można wypić kawkę z obowiązkową schroniskową szarlotką…

Obrazek
Schronisko Murowaniec
fot. Czesio1


Rozdział 3 - Kościelisko (TomaszK)

Kiedy przyjechał Nietajenko, powitałem go na dworcu kolejowym w imieniu Małopolski. Jako swego rodzaju gospodarz, zaofiarowałem swoją pomoc w dotarciu w góry. Niestety mogłem dowieźć go tylko z dworca kolejowego do Ronda Kuźnickiego, bo dalej jest zakaz wjazdu, wobec czego grzecznie podziękował i odprowadziłem go na postój busów. Czas gonił bo Czesio czekał w schronisku, więc tylko pooddychaliśmy chwilę świeżym zakopiańskim powietrzem i Nietajenko pojechał do Kuźnic.


Rozdział 4 - Kościelec (Nietajenko)

Nasza tatrzańska przygoda miała co nieco wspólnego z pospolitym ruszeniem – uczestnicy przybywali z różnych stron Polski, w różnym czasie, by pewnego dnia spotkać się w jednym miejscu i rozpocząć wspólną celebrę górskich marszy. Pierwszym był Czesio, drugim Nietajenko, który po dniu wytężonej pracy w pracy wsiadł w pociąg by po czternastu godzinach wczesnym rankiem o godzinie 8:17 wysiąść w Zakopanem. Na zakopiańskim dworcu oczekiwał na niego TomaszK. Spotkanie było bardzo krótkie i sprowadzało się jedynie do eskortowania z peronu dworca kolejowego na postój busów, który miał Nietajenkę zawieźć do Kuźnic. Bez zbędnej zwłoki, bo przecież Czesio czekał w Murowańcu, na godzinę 10 ustalono czas spotkania, a zgodnie z mapą, dystans z Kuźnic szacowany jest na półtorej godziny. Po krótkim zastanowieniu Nietajenko obrał drogę przez Boczań i Skupniów Upłaz, zarzucając drogę przez Jaworzynkę, którą poznał podczas wcześniejszych wypraw. Tatry przywitały go lekko dżdżystą i mglistą aurą, co tylko pomogło, bo po pierwsze nie ma nic gorszego dla piechura pierwszego dnia marszu w skwarze, a po drugie ograniczony czas na dotarcie do schroniska mógł być sporo przekroczony z uwagi na inklinacje Nietajenki do napawania się pięknymi okolicznościami przyrody. Te inklinacje dawały o sobie znać przez całą wyprawę. Tak oto bez zbędnych przystanków dotarł on do celu kwadrans po dziesiątej. Nie byłby jednak sobą, by nie zrobić Czesiowi małego psikusa. Zadzwonił by poinformować, że troszkę czasu zmitrężył z TomaszemK przy kufelku piwka, ale właśnie dojechał do Kuźnic i rozpoczyna wspinaczkę, po czym napawając się konsternacją po drugiej stronie oznajmił – „żartowałem”.
Po krótkim powitaniu, zadekowaniu się w pokoju i zatankowaniu camelbaka ruszyli już wspólnie, by zdobyć pierwszy w tej wyprawie dwutysięcznik Tatr Wysokich – Kościelec. Szlak łagodnie doprowadził ich do Czarnego Stawu Gąsienicowego,

Obrazek
Nietajenko i Czesio1 nad Czarnym Stawem Gąsienicowym
fot. Czesio1

by na rozdrożu skierować się zakosami ostro w górę na grań Kościelców, a w konsekwencji na przełęcz Karb. Wszechobecne chmury co jakiś czas litowały się nad turystami i raczyły ich luką, przez którą podziwiać mogli piękną i rozległą Dolinę Gąsienicową.

Obrazek
Dolina Gąsienicowa
fot. Czesio1

Jednak ściany i granie Tatr Wysokich wciąż skrywały zazdrośnie wzmagając tylko apetyty.

Obrazek
Szlak na Kościelec
fot. Czesio1

Z Karbu szlak stał się lekko trudniejszy. Wciąż wiódł zakosami, jednak zaczęły się atrakcje typu kominki i upłazki, które przy deszczowej lub śnieżnej pogodzie byłyby bardzo niebezpieczne.

Obrazek
Nietajenko w drodze na Kościelec
fot. Czesio1

Nic nie zdołało jednak złamać hartu ducha piechurów i po czterdziestu minutach wspinaczki od Karbu stanęli na szczycie Kościelca (2155m.n.p.m.).

Obrazek
Kościelec zdobyty
fot. Czesio1

Po paru dłuższych chwilach spożytkowanych na pstrykanie zdjęć, kontemplację otoczenia i regeneracje sił ostrożnie poczęli schodzić w dół, do Karbu tą samą drogą

Obrazek
Zejście z Kościelca
fot. Czesio1

a od Karbu przez Zielony Staw do Murowańca. Nad Zielonym Stawem uskutecznili jeszcze karmienie ciasteczkami kaczek i rybek, które widocznie z głodu wyskakiwały z wody na 10 cm by jako pierwsze dopaść łakocia. Po powrocie do schroniska nastąpiły zwykłe schroniskowe czynności – kąpiel, przebranie w czyste łachy, posilenie się i leniuchowanie przy kartach z nadzieją na kolejną górską przygodę następnego dnia.
Ostatnio zmieniony 07 lip 2018, 14:49 przez Czesio1, łącznie zmieniany 10 razy.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
TomaszK
Forowy Badacz Naukowy
Forowy Badacz Naukowy
Posty: 8828
Rejestracja: 09 lip 2013, 18:42
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 47 razy
Otrzymał podziękowań: 366 razy

Post autor: TomaszK »

zbychowiec pisze:Czy po Zielonym Stawie jeszcze coś było?
To dopiero początek !
A swoją drogą mieliście wtedy szczęście, zazwyczaj w górach przy takiej ładnej pogodzie są tłumy turystów, a na tych zdjęciach wygląda jakbyście byli tam sami.
Awatar użytkownika
Czesio1
Administrator
Administrator
Posty: 16384
Rejestracja: 07 lip 2013, 14:00
Tytuł: Ojciec Prowadzący
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 386 razy
Otrzymał podziękowań: 195 razy

Post autor: Czesio1 »

TomaszK pisze:
zbychowiec pisze:Czy po Zielonym Stawie jeszcze coś było?
To dopiero początek !
Dokładnie! To co najlepsze dopiero będzie w kolejnych odcinkach!
TomaszK pisze:
zbychowiec pisze:Czy po Zielonym Stawie jeszcze coś było?
To dopiero początek !
TomaszKu, pogoda i liczba turystów na szlakach były zamówione już pod koniec ubiegłego roku gdy mniej więcej na początku grudnia rezerwowałem noclegi. :-D
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Nietajenko
Forowy Badacz Naukowy
Forowy Badacz Naukowy
Posty: 938
Rejestracja: 09 lip 2013, 14:34
Tytuł: Użytkownik chwilowo nieaktywny
Miejscowość: Olsztyn
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 0
Otrzymał podziękowań: 0

Post autor: Nietajenko »

zbychowiec pisze:Czy po Zielonym Stawie jeszcze coś było?
Tego dnia już tylko jedzonko w schronisku, pifko i karciochy. ;-)
Refert non fatigo et consolatoria calceamenta...
Harpagan http://www.harpagan.pl/rajd/
Awatar użytkownika
Czesio1
Administrator
Administrator
Posty: 16384
Rejestracja: 07 lip 2013, 14:00
Tytuł: Ojciec Prowadzący
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 386 razy
Otrzymał podziękowań: 195 razy

Post autor: Czesio1 »

II TATRZAńSKI MINI-ZLOT TATRY 2013 - część 2

Rozdział 5 - Kościelisko (TomaszK)

W sobotę wieczorem przyjechała kolejna grupa zlotowiczów – Milady z Mirmiłem, Juliusz i Monika (niezrzeszeni, ale obiecali doczytać Nienackiego). Oplotkowaliśmy Czesia i Nietajenkę sącząc trójniak i ciesząc oczy widokiem gór. Następnego dnia przed południem (oni przynajmniej dali się wyspać) pojechaliśmy moim oplem do Palenicy Białczańskiej, wstępując do Zakopanego, na drobne zakupy na targowisku pod Gubałówką. Ale to był środek wakacji, weekend i do tego piękna pogoda, więc ugrzęźliśmy w korku który zaczynał się gdzieś w rejonie skrzyżowania Drogi Oswalda Balzera z szosą Bukowina – Łysa Polana. Droga wprawdzie bardzo malownicza, piękne widoki, ale ileż można jechać serpentynami z prędkością 2 kilometrów na godzinę. W końcu taternicy podjęli decyzję o porzuceniu mojego nieprzydatnego środka transportu, pożegnaliśmy się i poszli dalej pieszo, wyprzedzając wkurzonych zmotoryzowanych.


Rozdział 6 - Schronisko Roztoka, droga nad Morskie Oko (Czesio1)

21 lipca 2013r., trzeci dzień w Tatrach, tym razem bez zdobywania szczytów. Czekała nas droga z Murowańca przez Rówień Waksmundzką, Schronisko w Roztoce i dalej Doliną Rybiego Potoku nad Morskie Oko. To tam znajduje się nasza baza wypadowa na Rysy. Po drodze ma do nas dołączyć ekipa łódzka w liczbie czterech osób. Ale to dopiero za kilka godzin.
Z Murowańca ruszamy żółtym szlakiem w stronę Doliny Pańszczycy. Początkowo szlak wiedzie lasem mocno w dół co bardzo nas martwi bo to oznacza, że w dalszej części szlak będzie piął się mocno górę. Tak też się staje po kilki minutach. Wychodzimy z lasu i idąc coraz wyżej możemy podziwiać piękne widoki na Dolinę Suchej z jednej strony i na Orlą perć z drugiej. Po około godzinie marszu dochodzimy do rozstaju dróg. Z prawdziwym żalem opuszczamy żółty szlak, który wiedzie na Krzyżne i skręcamy w lewo za znakami czarnymi by dojść do zielonego szlaku wiodącego na Rówień Waksmundzką. Fragment szlaku biegnie…dnem strumyczka, który obrał sobie właśnie ową kamienistą drogę by zasilić Pańszczycki Potok.
Po dotarciu do zielonego szlaku dzwonimy do Milady by dać im znać, że mogą wyruszać z Kościeliska korzystając z uprzejmości nieocenionego TomaszKa, który zaofiarował się dowieźć ekipę łódzką do Palenicy Białczańskiej. Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, że tam nie dotrą samochodem. Piękna pogoda sprawiła bowiem, że nad Morskie Oko ciągnęły tłumy turystów.
My tymczasem spokojnie pokonujemy kolejne metry szlaku by przed godziną 11–tą dotrzeć na rozległą rówień zwaną Waksmundzką.

Obrazek
Rówień Waksmundzka
fot. Czesio1

Kilka chwil odpoczynku i ruszamy ku Polanie pod Wołoszynem. W trakcie drogi przez las dzwoniła Milady informując najpierw, że utknęli w ogromnym korku a po kilku chwilach, że nie mając widoków na dotarcie do Palenicy Białczańskiej samochodem wysiedli udając się pieszo w dalszą drogę. TomaszK natomiast wrócił do Kościeliska.
– No to mamy sporo czasu na spotkanie z ekipą łódzką – pomyśleliśmy z Nietajenko postanawiając przy najbliższej okazji „rozbić obóz” w jakimś dogodnym miejscu. Trafiło się ono dość szybko nad Waksmundzkim Potokiem. Przepięknie tam było. Skacząc po kamieniach dotarłem na środek potoku pozując do zdjęć, zaś Nietajenko gasił pragnienie w ekwilibrystyczny sposób wprost ze strumienia.

Obrazek
Czesio1 nad Waksmundzkim Potokiem
fot. Czesio1

Było tam tak cicho, spokojnie i tak pięknie, że z prawdziwym żalem opuszczaliśmy to miejsce. W międzyczasie dostaliśmy informację od ekipy łódzkiej, że po odstaniu kilkunastu minut (!!!) przed kasą TPN–u, nabyli bilety i są już w drodze na spotkanie z nami.
Zgraliśmy się idealnie. Gdy schodziliśmy z Nietajenkiem z czerwonego szlaku na szosę wiodącą z Palenicy Białczańskiej zatrzymaliśmy się na chwilę obserwując tłumy zdążające nad Morskie Oko. I wtedy zobaczyłem znajomą twarz Milady. Nie zmieniła się bardzo przez te dwa i pół miesiąca. No, może przytyła troszeczkę.
Po zapoznaniu się z resztą ekipy łódzkiej ruszyliśmy przez Wodogrzmoty Mickiewicza do Schroniska Roztoka.

Obrazek
Milady na tle Schroniska Roztoka
fot. Czesio1

Leżące nieco na uboczu (10 minut drogi od szlaku nad Morskie Oko) schronisko jest bardzo klimatyczne. Nie ma tu takich tłumów jak w innych tatrzańskich schroniskach. Posililiśmy się spokojnie, wypiliśmy kawkę z obowiązkową szarlotką i pełni obaw, że zostaniemy zdeptani przez „stonkę” zdążającą nad Morskie Oko ruszyliśmy w drogę. Słońce paliło niemiłosiernie, na trasie szukaliśmy choć skrawka cienia. Ostatni przystanek zrobiliśmy na polanie Wanta, gdzie dojeżdżają bryczki z Palenicy Białczańskiej. Lody dla ochłody i przed nami ostatnie pół godzinki drogi.

Obrazek
Przerwa na lody na polanie Wanta
fot. Czesio1

A nad Morskim Okiem człowiek na człowieku, ledwie udało nam się przepchać przez tłumy w jadalni by dotrzeć do sekretariatu celem zameldowania się. Tu czekała na nas przykra niespodzianka, bowiem pocałowaliśmy tylko klamkę. Pani znudziło się przesiadywanie w sekretariacie i poszła sobie na obiad. Po zbyt długiej jak dla nas przerwie w końcu zostaliśmy przyjęci. Coś jednak musiało siąść na nosie tej pani (czyżby kasza była niedogotowana?), bowiem niezbyt to była miła obsługa. Wstępnie mieliśmy zarezerwowane trzy noclegi w schronisku, lecz jednocześnie drugą noc mieliśmy również zaklepaną w Chacie pod Rysmi. Nocleg w najwyżej położonym tatrzańskim schronisku to było coś o czym marzyliśmy, a czego nie udało nam się zrealizować rok temu (wtedy trwał tam remont). Zdając sobie sprawę z psikusów jakie czyni pogoda w Tatrach i mając przed sobą jeden z najtrudniejszych szlaków do przejścia braliśmy pod uwagę możliwość rezygnacji ze zdobycia Rysów od polskiej strony. To uniemożliwiłoby nam dotarcie do Chaty pod Rysmi, nie odwołaliśmy więc wcześniej drugiego noclegu nad Morskim Okiem. Liczyliśmy, że uda się nam to zrobić jak dotrzemy na Rysy. Niestety pani w recepcji chciała nam to szybko wybić z głowy: „Ja sobie tego nie wyobrażam”. Nie dawaliśmy za wygraną tłumacząc, że w pełni sezonu nawet w południe następnego dnia znajdą się chętni na nocleg i pani nie będzie stratna. W odpowiedzi usłyszeliśmy: „Nie, no to jest śmieszne”. Koniec końcem odwołaliśmy ten drugi nocleg licząc, że pogoda pozwoli nam zdobyć Rysy i bezpiecznie zejść na słowacką stronę. A panią z recepcji chyba powinniśmy byli przeprosić za to, że ośmieliliśmy się tam przyjechać.
I tak opatrzeni etykietą śmiesznych ludzi udaliśmy się na spoczynek pomni wielkich wyzwań, jakie czekają na nas następnego dnia…
Ostatnio zmieniony 07 lip 2018, 15:24 przez Czesio1, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Awatar użytkownika
Czesio1
Administrator
Administrator
Posty: 16384
Rejestracja: 07 lip 2013, 14:00
Tytuł: Ojciec Prowadzący
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 386 razy
Otrzymał podziękowań: 195 razy

Post autor: Czesio1 »

II TATRZAńSKI MINI-ZLOT TATRY 2013 - część 3

Rozdział 7 - Rysy (Nietajenko)

Na ten dzień zaplanowana jedna z większych atrakcji tatrzańskiej przygody, najwyższy punkt w Polsce – Rysy (2499m.n.p.m.). Ekipę mieliśmy już bardzo pokaźną bo ośmioosobową, więc dzień zapowiadał się wesoło.

Obrazek
Ekipa tatrzańska gotowa do ataku na Rysy
fot. Czesio1

Wstaliśmy względnie wcześnie rano, tak aby po śniadaniu zastać czynną przechowalnię bagażu. Jako, że wycieczka na Rysy miała być dwudniowym eventem z noclegiem w słowackiej Chacie pod Rysmi, nie było sensu zabierać całego majdanu, zatem część tego co zbędne zdeponowaliśmy w schronisko Morskie Oko, do którego mieliśmy zawitać następnego dnia.
Wybraliśmy drogę z lewej strony Morskiego Oka, a następnie zakosami, jak prowadził szlak, osiągnęliśmy poziom Czarnego Stawu.

Obrazek
Szlak nad Czarny Staw pod Rysami
fot. Czesio1

Po krótkim odpoczynku i uzupełnieniu płynów ruszyliśmy dalej. Najpierw szliśmy łagodną ścieżką lewym brzegiem stawu, by po przeciwległej stronie zacząć piąć się ostro w górę.

Obrazek
Czarny Staw pod Rysami
fot. Czesio1

Jeszcze tylko spora łacha śniegu i już mieliśmy wokół jedynie skały. Minęło trochę czasu i osiągnęliśmy Bulę pod Rysami. Na tym podejściu ekipa nasza bardzo się rozciągnęła. Do przodu, jak niespokojny duch wyrwał Czesio. Za nim maszerowali krok w krok Milady i Mirmił, a następnie Nietajenko, który nie mógł odmówić sobie kontemplacji okoliczności nas otaczających. Tyły zabezpieczali Monika z Julkiem oraz dwaj bracia Adam i Marek. Ten układ zachowaliśmy do końca wycieczki. Część z nas nie mogła sobie odmówić chwili zadumy na krańcu Buli pod Rysami z panoramą obu stawów skrzących się w dole.

Obrazek
Bula pod Rysami
fot. Czesio1

Od tego miejsca zaczęła się prawdziwa czterystumetrowa wspinaczka z niekończącymi się aż do szczytu zabezpieczeniami w postaci łańcuchów. Jak dobrze było dać odpocząć nogom i część wysiłku oddać rękom.

Obrazek
Szlak na Rysy
fot. Czesio1

Tuż przed szczytem czekała jeszcze mała atrakcja w postaci małej przełączki z przepaścią po jednej i po drugiej stronie.

Obrazek
Najtrudniejszy fragment szlaku. Przełączka nad przepaścią.
fot. Czesio1

Szczyt a właściwie dwa szczyty, bo Rysy są dwuszczytem, osiągnęliśmy bez strat.

Obrazek
Rysy. Widok ze słowackiego szczytu Rys. U dołu po prawej stronie
najtrudniejszy fragment szlaku, przełączka nad przepaścią

fot. Czesio1

Na górze spędziliśmy dobre pół godziny pstrykając zdjęcia i napawając się wysokością i widokami wokół. W dali za słowacką Vysoką majaczył dumnie najwyższy tatrzański szczyt – Gerlach. W tym miejscu Nietajenko nie odmówił sobie przyjemności uczynienia małego happeningu. Zzuł górskie buty i na ich miejsce wciągnął piankowe klapki, w których paradował na szczycie.
Nie był to jednak koniec naszej wędrówki. Musieliśmy jeszcze zejść szlakiem dwieście metrów niżej, by dojść do miejsca naszego noclegu. Zejście nie przysporzyło większych trudności, choć Milady zaliczyła jeden upadek na pośladek. Do schroniska dotarliśmy późnym popołudniem. Charakterem odbiega ono od innych górskich schronisk. To z uwagi na najwyższe położenie w Tatrach bo 2250m.n.p.m. i zagrożenie lawinowe musiało przybrać pancerną formę, ze stalowymi ścianami i stalowymi okiennicami na rolkach.

Obrazek
Chata pod Rysmi. Najwyżej położone tatrzańskie schronisko.
fot. Czesio1

Schronisko w środku okazało się jednak wygodne, choć pewną niedogodność sprawiały brak bieżącej wody i brak toalety. Jej rolę spełniała sławojka oddalona od schroniska minutę drogi, usytuowana na stromym stoku z panoramiczną szybą z widokiem na Grań Baszt i niestety na fragment stoku, który kolorem, z pewnych oczywistych względów, różnił się od otoczenia.

Obrazek
Chata pod Rysmi.
fot. Czesio1

Obrazek
Toaleta pod Chatą pod Rysmi.
fot. Czesio1

Schronisko okazało się drogie, stąd konsumpcja zakupionego ciepłego posiłku oraz napoju lekko procentowego przybrała formę celebry. Wieczór okazał się bardzo miły, spędzony przy lampie naftowej, z kartami w dłoni i wśród dźwięków gitary.


Rozdział 8 - Chata pod Rysmi (Czesio1)

Za nami noc spędzona w najwyżej położonym tatrzańskim schronisku. 2250m n.p.m. robi wrażenie. Planując nocleg w Chacie pod Rysmi Czesio1 liczył po cichu, że dane nam będzie podziwianie wschodu słońca na Rysach. Na miejscu plany te zostały skorygowane bowiem pogoda nie zapowiadała możliwości podziwiania wschodzącego słońca (było pochmurno, wietrznie i bardzo zimno). Poza tym ekipa tatrzańska po przeżyciach poprzedniego dnia (zdobyte od polskiej strony Rysy plus niezwykle klimatyczny wieczór w schronisku) twardo zasnęła i niemożliwością byłoby zerwanie się z łóżek grubo przed czwartą nad ranem, żeby zdążyć na Rysy przed piątą, kiedy to miało wynurzyć się słońce. Niemniej jednak będąc w półśnie Czesio1 usłyszał jak kilka osób, które również spędzały noc w schronisku, wyruszyło w ciemności ze schroniska. Podejrzewaliśmy, że poszli zobaczyć wschód słońca na Rysy, bowiem trudno było uwierzyć, żeby o tak wczesnej porze ruszali na szlak.
Ekipa tatrzańska tymczasem po przebudzeniu się i porannej toalecie, na którą składało się załatwienie najpilniejszych potrzeb w odległej o kilka minut drogi sławojce i umyciu zębów przed schroniskiem przy użyciu ogromnego garnka zimnej wody do płukania zębów, udała się na zamówione i opłacone poprzedniego dnia śniadanie. Miało ono formę szwedzkiego stołu i trzeba przyznać, że było ono bardzo sute. Obsługa Chaty nie robiła żadnych problemów gdy dwu a może nawet trzykrotnie prosiliśmy o dokładkę pieczywa, by móc przygotować kanapki na drogę. Plany na ten dzień mieliśmy bowiem bardzo ambitne. Najpierw godzinka na Rysy, potem zejście na polską stronę nad Czarny Staw pod Rysami a stamtąd znowu do góry na Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem. Czas pokazał, że plany trzeba było zweryfikować.
Ale tymczasem podjadłszy smacznie i suto, spakowawszy kanapki wyszliśmy przed schronisko. Tu nasza ekipa została podzielona na dwie grupy. Jedna postanowiła zejść w dół słowacką stroną nad Popradzki Staw i dalej przez Szczyrbskie Jezioro wrócić okrężną drogą przez Słowację nad Morskie Oko. My natomiast ruszyliśmy ku Rysom.
Pogoda tego dnia nie rozpieszczała nas. Mocno wiało, ciężko się szło pod górę. Po nieco ponad godzinnej wędrówce po raz drugi stanęliśmy na najwyższym polskim szczycie!! Było tam już kilka osób, które nocowało z nami w Chacie pod Rysmi, ale zaskoczeniem była obecność pewnej pary, która jak wynikło z rozmowy weszła na Rysy od polskiej strony startując z…Palenicy Białczańskiej! Wyruszyli bladym świtem ale i tak tempo mieli iście diabelskie. Szacuneczek.

Obrazek
Ekipa tatrzańska na Rysach
fot. Czesio1

Rysy, Rysy i po Rysach. Czas już schodzić. Trochę zazdrościliśmy mijanym po drodze ludziom: „Fajnie wam, bo wy dopiero wchodzicie a my już musimy schodzić”.

Obrazek
Bula pod Rysami
fot. Czesio1

Nad Czarny Staw dotarliśmy bez większych przeszkód. Wędrując brzegami stawu poczuliśmy pierwsze kropelki deszczu. Zachmurzyło się nieco i spodziewaliśmy się, że do schroniska zmokniemy. Ale deszcz oszczędził naszą ekipę. Na rozstaju szlaków mieliśmy dylemat, co robimy dalej? Czy trzymamy się planu i wchodzimy na Mięgusia czy schodzimy do schroniska. Było już nieco późno, przeceniliśmy trochę czas zejścia z Rysów. Po krótkiej dyskusji Nietajenko postanowił zdobyć Mięguszowiecka Przełęcz a reszta ekipy po krótkiej chwili miała ruszyć w dół do schroniska. Po kilku minutach Milady ściągnęła telefonem Nietajenkę ze szlaku obiecując, że na Mięgusia pójdą jutro z samego rana. Biorąc pod uwagę, że następny dzień miał być planowo dniem odpoczynku (czekała nas tylko droga znad Morskiego Oka do Doliny Pięciu Stawów Polskich) zdobycie przełęczy było jak najbardziej realne. Całą zatem ekipą powróciliśmy do schroniska. A tam? Człowiek na człowieku i człowiekiem pogania. Takiej stonki jeszcze w górach nie widzieliśmy. Czym prędzej uciekliśmy do pokoju by odpocząć po niesamowitych przeżyciach związanych ze zdobyciem najwyższego polskiego miejsca. Na szczęście pokoje czekały na nas wolne a pani na recepcji była tym razem niesamowicie miła. Już nie byliśmy dla niej śmieszni, zupełnie jakby tym razem ktoś inny nas obsługiwał.
Ostatnio zmieniony 07 lip 2018, 17:29 przez Czesio1, łącznie zmieniany 3 razy.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Awatar użytkownika
Czesio1
Administrator
Administrator
Posty: 16384
Rejestracja: 07 lip 2013, 14:00
Tytuł: Ojciec Prowadzący
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 386 razy
Otrzymał podziękowań: 195 razy

Post autor: Czesio1 »

II TATRZAńSKI MINI-ZLOT TATRY 2013 - część 4

Rozdział 9 - świstówka Roztocka (Czesio1)

Ten dzień według pierwotnego planu miał być dniem odpoczynku. Pomny doświadczenia z zeszłego roku, gdy niemal każdy dzień mieliśmy naprężony do granic wytrzymałości, tym razem uwzględniliśmy w planach dzień przerwy. Oczywiście nie zamierzaliśmy leżeć bezczynnie w schronisku tylko zaplanowaliśmy krótki szlak znad Morskiego Oka do Schroniska Pięciostawiańskiego. Niecałe dwie godziny marszu miały być dla nas owym odpoczynkiem. Jak się okazało nie dla wszystkich tak było. Milady z Mirmiłem i Nietajenką postanowili zrealizować wczorajszy plan wejścia na Mięguszowiecką Przełęcz i gdy reszta ekipy jeszcze przewracała się na drugi bok, oni ruszyli o świcie na szlak.
Pozostali nie spiesząc się zbytnio, spakowali plecaki i zeszli do drugiego budynku na śniadanie. Jakże diametralnie inny widok ujrzeliśmy na sali jadalnej w porównaniu z dniem wczorajszym. Stoliki wolne do wyboru do koloru. Zjedliśmy śniadanie i objuczeni pełnym bagażem ruszyliśmy w stronę świstówki Rostockiej. Na szlaku znowu było gorąco, pot lał się z czoła, koszulki były mokre, do tego plecak mocno wżynał się w ramiona. Na szczęście w pierwszej fazie podejścia szliśmy wśród drzew, dzięki czemu korzystaliśmy z cienia. Później jednak miejsce drzew zajęła kosodrzewina i choć widoki były piękne to szło się ciężko.

Obrazek
Morskie Oko - widok ze szlaku na świstówkę Roztocką
fot. Czesio1

Obrazek
Szlak na świstówkę Roztocką
fot. Czesio1

Po mozolnej wspinaczce udało się dotrzeć na szczyt świstówki Rostockiej skąd roztaczała się piękna panorama na Dolinę Pięciu Stawów Polskich:

Obrazek
Dolina Pięciu Stawów Polskich
fot. Czesio1

i na górujący nad doliną szlak Orlej perci:

Obrazek
Orla perć - widok ze świstówki Roztockiej
fot. Czesio1

Stąd już kilkunastominutowy spacer do schroniska, gdzie znowu czekały nas tłumy amatorów górskich wycieczek. Na szczęście do tej doliny nie dojeżdżają konne dorożki, szlak nie wiedzie wygodną szosą więc i stonki jest zdecydowanie mniej niż nad Morskim Okiem.
Po dotarciu do schroniska Czesio1 zaczął rozglądać się wśród ludzi wypatrując kolejnego Zlotowicza czyli Konfiturka, który patrząc na szlakowe czasy przejść powinien już być na miejscu. Niestety nie było go jeszcze, a próby dodzwonienia się do niego kończyły się niepowodzeniem. Jak się później okazało Konfiturowi padł telefon a on sam z wielką trudnością pokonywał kolejne metry podejścia często odpoczywając. Gdybym wiedział jakim szlakiem Konfiturek nadejdzie (czarnym wprost do schroniska czy zielonym przez Siklawę) to ruszyłbym na spotkanie. A tak pozostało tylko oczekiwanie w niepewności czy nie stało się coś złego. Na szczęście obawy okazały się płonne, Konfiturek zmęczony, wyczerpany wędrówką dotarł cały i zdrowy do schroniska. Zamówiłem mu piwo i po odświeżeniu się pod prysznicem i wypiciu zimnego browarka stanął na nogi. Czekając na resztę ekipy, która po zdobyciu Mięgusia, znowu podzieliła się na dwie części (Milady z Mirmiłem ruszyli szlakiem przez świstówkę a Nietajenko postanowił jeszcze zdobyć Szpiglasowy Wierch), odbyliśmy krótki spacer wzdłuż Wielkiego Stawu Polskiego aż do początku Siklawy.

Obrazek
Wielki Staw Polski
fot. Czesio1

Konfiturek rzecz jasna nie omieszkał zabrać ze sobą aparatu ze statywem i uwieczniał piękne tatrzańskie widoki.

Obrazek
Konfiturek w akcji
fot. Czesio1

Niedługo do schroniska dotarła Milady z Mirmiłem a bliżej wieczora doczłapał i Nietajenko.


Rozdział 10 - Szpiglasowy Wierch (Nietajenko)

Ten dzień Czesio zaplanował jako relaksacyjny, jedynie z dwugodzinnym przejściem z Morskiego Oka do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów przez świstówkę. Nie w smak to było Nietajence, żądnego wrażeń i wciąż nienasyconego górskich zmagań. Nie wystarczyło mu przedpołudniowe zdobycie wraz z Milady Mięguszowieckiej Przełęczy pod Chłopkiem, bądź co bądź drugiego co do wysokości punktu w polskiej części Tatr, do którego wiedzie znakowany szlak turystyczny. Postanowił zatem przejść do pięciostawiańskiego schroniska przez Szpiglasową Przełęcz, zdobywając po drodze kolejny dwutysięcznik – Szpiglasowy Wierch. Nie udało mu się jednak namówić do tej eskapady ani Milady ani Mirmiła, który chronił nasze tyły, zająwszy pozycję pod ścianą Kazalnicy. Schodząc zatem Nietajenko wysforował się do przodu, by podjąć bagaże z przechowalni schroniska Morskie Oko i ruszyć w swoją samotną wędrówkę.
Ceprostrada nie jest zbyt wymagającym szlakiem, jednak należy pamiętać, że to już drugie tego dnia wyjście na wysokość ponad dwóch tysięcy metrów i to z całym majdanem na plecach. Szybko jednak osiągnął rozdroże w Dolince za Mnichem, skąd można było skręcić na Wrota Chałubińskiego.

Obrazek
Wrota Chałubińskiego
fot. Nietajenko

Niestety rzut oka na zegarek oraz sięgnięcie do krynicy zdrowego rozsądku sprawiły, że Nietajenko zarzucił pomysł tego skoku w bok. Jeszcze tylko krótkie spojrzenie na oba stawy oraz masyw Rysów, który z tej perspektywy rysował się nader okazale i trzeba było ruszać dalej.
Po godzince ścieżka prowadząca łagodnie zakosami wyprowadziła piechura na przełęcz, a z niej otwierała się piękna panorama Doliny Pięciu Stawów czyli tzw. Piątki, wraz z górującym po środku Kozim Wierchem i stawami w głębi. Miał Nietajenko jeszcze jeden cel – Szpiglasowy Wierch (2172m.n.p.m.). Nie zastanawiając się zbyt długo, zrzucił z ramion plecak, pozostawiając go na łasce i niełasce reszty turystów i począł się piąć na pobliski szczyt. Pozostawienie plecaka nie było znowu takie ryzykowne, bo komu chciałoby się przywłaszczyć kilkunastokilogramowy ciężar i z nim uciekać. Uspokojony swoim przeświadczeniem w kilka minut stanął na szczycie góry.

Obrazek
Szpiglasowy Wierch
fot. Nietajenko

A stąd, czego się oczywiście spodziewał, piękny widok na słowacki Ciemnosmreczyński Staw, Dolinę Cichą i grań Czerwonych Wierchów, Koprowy Wierch i Cubrynę.

Obrazek
Ciemnosmreczyńska Dolina
fot. Nietajenko

Od północnego wschodu oczywiście prezentowała się w całej okazałości Piątka.
Po pamiątkowej fotografii popełnionej przez uczynnego turystę rozpoczął Nietajenko schodzić w dolinę. Zejście ze Spiglasowej Przełęczy do najłatwiejszych nie należy. Jest co prawda ubezpieczone łańcuchami, ale luźny materiał skalny na szlaku nie pozwalał na rozprężenie. W pewnej chwili sytuacja stała się groźna, bo ktoś skracając sobie drogę spuścił niemały kamień, który odbijając się od skał zaledwie o centymetry minął głowę jednego z turystów. Należało zatem zachować pełną ostrożność.

Obrazek
Szlak ze Szpiglasowej Przełęczy do Doliny Pięciu
Stawów Polskich

fot. Nietajenko

Po pokonaniu odcinka z zabezpieczeniami czekało wędrowca dość nużące acz łagodne długie przejście do schroniska.
Nadchodził już wieczór i zmęczenie oraz głód dały o sobie znać. Przy przecinającym szlak strumieniu zaaplikował sobie Nietajenko mały postój, by przy kojącym szumie szybko płynącej wody oraz cieszącym oko pięknem Piątki uraczyć się tabletką napoju energetycznego, rozpuszczoną w wodzie z rzeczonego strumyczka. Po odpoczynku i czterdziestominutowym marszu osiągnął wreszcie swój cel, a tam po wylewnym powitaniu ekipy, która wzbogaciła się o osobę Konfiturka dokonał konsumpcji wymarzonego żurku poprawionego kufelkiem niskoprocentowego napitku. Wieczór w schronisku upłynął na rozmowach, żartach, odsłuchaniu „Zamknąć za sobą drzwi” Krzysztofa Szmagiera i dla co poniektórych lekturze zabranej ze sobą książki. Następny dzień miał przynieść orloperciańską przygodę.


Rozdział 11 - Dolina Roztoki (Konfiturek)

środa 24–go lipca 2013 – data dla mnie istotna. To dziś po raz pierwszy ujrzałem Tatry. Zaczęło się od przyjazdu pociągiem do Zakopanego. Jest rześki poranek. Po całonocnej podróży wyszedłem przed dworzec. Wokół spore zamieszanie. Trwa sezon i nie tylko ja wybrałem się w tą podróż. Wokół krząta się wiele osób. Już na pierwszy rzut oka można rozpoznać, że większość, podobnie jak ja, ma znikome pojęcie o warunkach panujących w górach. Tak więc widzę wokół siebie przysłowiowe „paniusie na szpileczkach”, panów w klapkach i sandałkach, znudzone i rozkapryszone dzieci. Gdzieś pośród tego tłumu przewinie się pojedynczy „tramp”. Skromny plecak – z widocznymi już oznakami zużycia, wygodne górskie obuwie, kapelusz chroniący przed słońcem. Dzięki wcześniejszym poradom Czesia zaopatrzyłem się w podobne akcesoria. Ale gdzież mi do tych „górskich wyjadaczy”.
Przy nich moje nowe wdzianko i elegancki plecaczek wyglądają w tym miejscu co najmniej niestosownie. Dobrze, że nie wziąłem klapków...
Po kilku chwilach odnalazłem busa jadącego w kierunku Palenicy Białczańskiej. W zasadzie to on mnie odnalazł. Nietrudno było usłyszeć krzyki kierowcy nawołującego ku sobie nowoprzybyłych. „Do Morskiego Oka! Kogo zabrać nad Morskie Oko?! Zapraszam!” Po kilku chwilach miejsce siedzące już zajęte. Ostatni telefon do rodziny, że żyję, że bezpiecznie dojechałem i mam się dobrze... Bus zapchany do granic możliwości. Można więc ruszać. Podróż trwa ponad pół godziny. O dziwo, w busie panuje cisza. Rozglądam się... Wszyscy mają twarze zwrócone w kierunku okien. Wzrok kierują ku szczytom. Wysoko, jeszcze wyżej... Dopiero teraz zrozumiałem, że właśnie nastąpił pierwszy podział turystów. Rozkrzyczane dzieci zostały w Zakopanem. Wszyscy moi współtowarzysze podróży tę noc spędzą zapewne w którymś ze schronisk...
Docieramy do Palenicy Białczańskiej. Tu, niestety znowu tłok. Krzyki dzieci, zniecierpliwieni dorośli. Dookoła pełno zaparkowanych aut. Wejście na szlak prowadzi przez bramkę, w której sprzedawane są bilety. Utworzyła się spora kolejka. W okolicy porozstawiane budki fast–foodowe, jakieś pamiątkarskie gadżety rodem z Chin... Słowem – biznes turystyczny pełną gębą. Jakoś trzeba swoje odstać. W końcu udaje mi się kupić bilet.
Ruszam w swoja pierwszą górską wędrówkę. Na początku zdziwienie. Nie tak wyobrażałem sobie nasze niedostępne Tatry. Szlak wiedzie szeroką szosą, po której co rusz przemyka furmanka wioząca bardziej leniwych turystów w kierunku Morskiego Oka. Pomimo sporego plecaka na grzbiecie i aparatu uwieszonego u szyi idzie mi się całkiem swobodnie i lekko. Troszkę uwłacza mojej godności reklamówka trzymana w ręku – niosę w niej drożdżówkę i wodę, które kupiłem „na szybko” gdzieś na dworcu. W końcu od wczoraj nic nie jadłem. Obiecuję sobie, że podczas najbliższego postoju postaram się jakoś upchnąć te źle kojarzące się na szlaku akcesorium w czeluściach plecaka.
Docieram do wodogrzmotów Mickiewicza. Jako, że wszystko widzę tu po raz pierwszy, wrażenie sprawia niesamowite. Chciałbym dłużej wsłuchać się w szum wody, tak różny od tego, do którego przywykła moja nizinno–morska osoba. Ale czas goni. Wykonuje kilka pamiątkowych zdjęć i ruszam dalej. Tempo mam przyzwoite. Zaczynam wierzyć, że te kilkukilometrowe spacery nadmorskimi plażami jednak się przydały. Mijam dziesiątki wczasowiczów. Ciągle nie mogę się nadziwić. Na szlaku spotykam matki z wózkami, ojców ze swoimi pociechami „na barana”. Czy tak wyglądają obecnie Tatry??
Dochodzę do rozwidlenia. Szlak rozdziela się. Wygodna droga prowadzi dalej w kierunku Morskiego Oka – to tam udają się „klapkowicze”. Mój szlak zmienia diametralnie swoja postać. Do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów trzeba skręcić w prawo. Szybko okazuje się, że z formą jednak jest u mnie kiepsko. Pierwsze strome podejście powoduje opadnięcie z sił. Już po kilku minutach marszu zrzucam plecak i odpoczywam. Sytuacja powtarza się wielokrotnie. Czasami zatrzymuję się, żeby podziwiać piękne widoki. Gdzieś na szlaku drogę przecina mi cos pełzającego. Idący akurat obok mnie turysta ostrzega, że to żmija, na dodatek jadowita. I lepiej zejść jej z drogi. Nie znam się, więc profilaktycznie rezygnuję ze zdjęcia „makro”. Idę dalej. Im wyżej się znajduję, tym dziwniejsze spostrzegam u siebie objawy. O ile nogi dają sobie radę, o tyle z płucami jest gorzej. Zaczynam głęboko oddychać. Tracę oddech. Gdzieś w środku głowy coś lekko pulsuje, by po pewnym czasie przeobrazić się w dokuczliwy ból – paraliżujący myślenie. Na dodatek skończyła się woda. Bokiem płynie potok.

Obrazek
Potok Roztoka
fot. Konfiturek

Obrazek
Potok Roztoka
fot. Konfiturek

Ale przecież nie będę pił wody prosto z ziemi... Tak, pośród bólu i pragnienia docieram do wodospadu Siklawa. Zrzucam z siebie wszystko, co mi ciąży i rozkładam się na trawce. Wystawiam twarz ku słońcu, które dzisiaj grzeje niemiłosiernie. I myślę tylko o jednym.. „Piiić...”. Nagle dostrzegam turystę czerpiącego wodę z potoku. „Pewnie chce się ochłodzić albo umyć” – myślę sobie. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu zaczyna on pić zebraną wcześniej wodę.

Obrazek
Potok Roztoka
fot. Konfiturek

Ogarnia mnie szał. Nie myślę już. Nie idę się nikogo pytać. Pędzę na złamanie karku ze swoja butelka w kierunku potoku. Zanurzam ją w chłodnej wodzie i nie czekając, aż butelka się napełni, wypijam wszystko jednym duszkiem. „Chyba jednak jeszcze trochę pożyję...” – pomyślałem. Spoglądam na zegarek. Mam spore opóźnienie. Kontakt z bazą urwał się już jakiś czas temu – komórka zdechła.
Trudno się zmobilizować. Ale nagle przypadkiem słyszę, że ktoś mówi, że stromy szlak kończy się już niebawem, że wystarczy dojść do pobliskiego mostku, a dalej jest już prosta droga do schroniska. Ruszam więc... Docieram do rzeczonego mostka. Ta końcówka szlaku dała mi się mocno we znaki. Tu jest naprawdę stromo. Woda z niewielkiej butelki kończy się szybko. Żar leje się z nieba. Myślę o napełnieniu butelki. Jednak szybko rezygnuję z tego pomysłu. Widok turystów moczących nogi w strumieniu działa na mnie odpychająco. Hmmm... A jeszcze niedawno wlewałem w siebie tą samą wodę pobieraną poniżej i zachwalałem ją jako najlepszy na świecie napój... No cóż... Wtedy nie widziałem tego, co teraz :) Spragniony kieruję się ku schronisku. Droga faktycznie jest już łatwa. Wraca oddech i można równomiernym tempem pokonywać szlak.
W końcu docieram do celu podróży. Widzę schronisko – solidny budynek, który z daleka sprawia wrażenie, jakby przycupnął przy zboczu górskim, by przejrzeć się w pobliskim jeziorku. Pomimo zmęczenia, zwiększam tempo. Po głowie kołata się znowu tylko jedna myśl – „pić...”
Wpadam do schroniska. Gdzieś po drodze chyba widzę znajoma postać. Czesio? Nieważne... Pić! Kombinuję, jakby tu najszybciej dostać się do okienka, gdzie pani raczy turystów cieczą we wszelkiej postaci – w tym także jako złocisty trunek z pianką.
Czesio dostrzega mnie. Witamy się naprędce, po czym prowadzi mnie do pokoju, gdzie w końcu mogę zrzucić klamoty. Jestem totalnie wyczerpany. W międzyczasie Czesio przynosi mi kubek złocistego trunku, który z niewyobrażalną rozkoszą wlewam w siebie... Ogarniam się nieco i udajemy się na zewnątrz. Okazuje się, że zlotowicze podzielili się na szlaku. Milady, Mirmił i Nietajenko poszli swoimi ścieżkami. Ale wieczorkiem na pewno wszyscy się spotkamy i powspominamy...
Ostatnio zmieniony 07 lip 2018, 21:23 przez Czesio1, łącznie zmieniany 4 razy.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Awatar użytkownika
misia
Zlotowicz
Zlotowicz
Posty: 1244
Rejestracja: 10 lip 2013, 22:32
Miejscowość: miasto Łódź
Płeć: Kobieta
Podziękował;: 0
Otrzymał podziękowań: 0

Post autor: misia »

Relacja Konfiturkowa super, chwilami dramatyczna ;-) i na pocieszenie dodam, że ja bym szła jeszcze dłużej, ale wodą z potoku na pewno bym nie wzgardziła :-D
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
"Praw­da leży pośrod­ku - może dla­tego wszys­tkim za­wadza" - Arystoteles
Nietajenko
Forowy Badacz Naukowy
Forowy Badacz Naukowy
Posty: 938
Rejestracja: 09 lip 2013, 14:34
Tytuł: Użytkownik chwilowo nieaktywny
Miejscowość: Olsztyn
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 0
Otrzymał podziękowań: 0

Post autor: Nietajenko »

Ale chyba zabrakło rozdzialiku Milesi o zdobyciu Mięguszowieckiej Przełęczy Pod Chłopkiem. Czy to niedopatrzenie czy też Milesi się zapomniało wysłać? :027:
Refert non fatigo et consolatoria calceamenta...
Harpagan http://www.harpagan.pl/rajd/
Konfiturek
Zlotowicz
Zlotowicz
Posty: 524
Rejestracja: 10 lip 2013, 20:25
Tytuł: Degustator porzeczek
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 11 razy
Otrzymał podziękowań: 24 razy

Post autor: Konfiturek »

No ale tą moją "radosną twórczość fotograficzną" dokumentującą moja część relacji wymienisz, Czesio, jak nic. Toż to masakra jakaś. Jak to dobrze, że mi ten dysk wcięło i zżarło te moje "eksperymenta". :)
Misia... Nie sądzę, że by Ci dłużej zeszła ta wspinaczka. Wierz mi... Miałem naprawdę spooore opóźnienie. Nie znam się na tym. Nie wiem, z czego to wynika. Bo nie tylko o formę fizyczną tu chodzi. Jednego dnia człowiek chodzi brzegiem morza, a na drugi dzień wspina się na górkę. I z oddychaniem robi się coś dziwnego... To był mój pierwszy w życiu wypad w Tatry...
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Dorośli bardzo rzadko przeżywają takie przygody jak Pan Samochodzik. Nie mają na to czasu.
Awatar użytkownika
Czesio1
Administrator
Administrator
Posty: 16384
Rejestracja: 07 lip 2013, 14:00
Tytuł: Ojciec Prowadzący
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 386 razy
Otrzymał podziękowań: 195 razy

Post autor: Czesio1 »

Konfiturek pisze:No ale tą moją "radosną twórczość fotograficzną" dokumentującą moja część relacji wymienisz, Czesio, jak nic. Toż to masakra jakaś. Jak to dobrze, że mi ten dysk wcięło i zżarło te moje "eksperymenta". :)
Misia... Nie sądzę, że by Ci dłużej zeszła ta wspinaczka. Wierz mi... Miałem naprawdę spooore opóźnienie. Nie znam się na tym. Nie wiem, z czego to wynika. Bo nie tylko o formę fizyczną tu chodzi. Jednego dnia człowiek chodzi brzegiem morza, a na drugi dzień wspina się na górkę. I z oddychaniem robi się coś dziwnego... To był mój pierwszy w życiu wypad w Tatry...
Nie ma problemu Konfiturku. Wrzuciłem to co miałem.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Awatar użytkownika
Czesio1
Administrator
Administrator
Posty: 16384
Rejestracja: 07 lip 2013, 14:00
Tytuł: Ojciec Prowadzący
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 386 razy
Otrzymał podziękowań: 195 razy

Post autor: Czesio1 »

A Milady chyba nie wysłała priorytetem i list z relacją ciągle w drodze.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Awatar użytkownika
Czesio1
Administrator
Administrator
Posty: 16384
Rejestracja: 07 lip 2013, 14:00
Tytuł: Ojciec Prowadzący
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 386 razy
Otrzymał podziękowań: 195 razy

Post autor: Czesio1 »

II TATRZAńSKI MINI-ZLOT TATRY 2013 - część 5

ORLA PERć

Rozdział 12 - Granaty (Nietajenko)

Kolejny dzień tatrzańskich zmagań znów podzielił naszą grupę, tym razem na trzy zespoły. Podział wyniknął z różnic w zakresie przyjętego na ten dzień zakresu planowanego przedsięwzięcia. Pierwszą grupę stanowił… Adrian vel Mirmił, którego nadwyrężone kolano pozwalało jedynie na dosyć niedalekie spacerki wokół Schroniska Pięciostawiańskiego. Druga grupa wyodrębniła się już w trakcie wędrówki na szczycie Koziego Wierchu. Stanowili ją Milady, która w obawie o swego lubego nie chciała go pozostawić na dłużej oraz Konfiturek, który jako nowicjusz nie planował niczego odleglejszego.
Na wycieczkę wyszliśmy wczesnym rankiem z uwagi na to, że czekał nas nie znany nam jeszcze, a owiany sławą najtrudniejso i najbardziej wymagającego w Tatrach, szlak Orlej Perci, którego dwie trzecie długości mieliśmy wplanowane na ten dzień. Najpierw jednak musieliśmy osiągnąć szczyt Koziego Wierchu – najwyższego w całości polskiego szczytu.

Obrazek
Ekipa tatrzańska u stóp Koziego Wierchu
fot. Czesio1

Droga nie stanowiła większego wyzwania szczególnie, że uatrakcyjnił nam ją konflikt Moni i Lulka dotyczący zasobności przygotowanej dla nich przez Lulka na drogę wody. Konflikt został zażegnany po odnalezieniu przez Nietajenkę dogodnego miejsca do uzupełnienia wodą brakującej kubatury w postaci niewielkiego strumyczka spływającego zboczem góry.
Z dna Doliny Pięciu Stawów na Kozi Wierch (2291m.n.p.m.) szlak prowadził nas zakosami, którymi szybko zyskiwaliśmy wysokość i w konsekwencji równie szybko osiągnęliśmy szczyt. Tutaj oczywiście należą się wielkie gratulacje dla Konfiturka, bo to jego pierwszy w życiu zdobyty dwutysięcznik. Po kilkunastu minutach kontemplacji przeplatanej pstrykaniem zdjęć cudownych okoliczności otaczającego krajobrazu, którego piękna żadne słowa nie są w stanie oddać,

Obrazek
świstaki na szlaku na Kozi Wierch
fot. Czesio1

Obrazek
Ekipa tatrzańska na Kozim Wierchu
fot. Czesio1

już okrojoną grupą w ilości sztuk cztery ruszyliśmy Orlą Percią w kierunku na Krzyżne. Początkowo ścieżka nie sprawiała większych problemów. Tak było do Przełączki nad Dolinką Buczynową gdzie swój początek ma Żleb Kulczyńskiego. Tu zaczęły się pierwsze trudności. Żleb był stromy i piarżysty.

Obrazek
Żleb Kulczyńskiego
fot. Czesio1

Musieliśmy kawałek nim zejść by w pewnym momencie skręcić na północ i stromym ciasnym kominkiem, ubezpieczonym łańcuchami ponownie wywindować się kilkadziesiąt metrów.

Obrazek
Komin spod Żlebu Kulczyńskiego
fot. Czesio1

Dalej perć wiła się w sporej ekspozycji czym dawała nam niezapomniane wrażenia. W pewnej chwili minęło nas blond dziewczę, której rozpuszczony włos sięgał daleko poniżej pasa. Okazało się, że podąża ona szlakiem aż od Zawratu i planuje zamknąć szlak jednego dnia. Zaimponowała nam tym okrutnie, a Nietajence dodatkowo fryzurą, którą tatrzański wiatr rozwiewał ponad graniami.

Obrazek
Blond dziewczę z długimi włosami na szlaku Orlej perci
fot. Czesio1

Tak wędrując w konfiguracji wyrywny Czesio, Nietajenko i Monia z Lulkiem podziwialiśmy Dolinę Gąsienicową i turnie Kościelca, aż osiągnęliśmy Zadni Granat (2240m.n.p.m.).

Obrazek
Zadni Granat
fot. Czesio1

Tutaj okazało się coś niebywałego. Każdy z nas myśląc, że ktoś inny wyposażył się tego dnia w mapę, swoją pozostawił w schronisku. W konsekwencji nikt z nas mapy tego dnia na szlaku nie posiadał. Oj jakiż to wstyd jest i ceperska postawa. No cóż mleko się wylało i musieliśmy korzystać z map napotkanych turystów. Z Zadniego Granatu pozostałe dwa widniały jak na dłoni. Mapa pokazywała, że do Skrajnego Granatu pozostało nam jeszcze dwadzieścia minut, jednak po drodze czekała nas atrakcja w postaci szczeliny w Skrajnej Sieczkowej Przełączce pomiędzy Pośrednim Granatem (2234m.n.p.m) i Skrajnym. Przewodniki mówią, że jest to jedno z bardziej niebezpiecznych miejsc na tym szlaku. Jest to szczelina o rozpiętości kilkudziesięciu centymetrów, którą należy przekroczyć śmiałym krokiem, wspomagając się łańcuchowym ubezpieczeniem. Stąd też w kierunku zachodnim opada w dolinę cieszący się złą sławą Żleb Drege’a. Przeszkodę pokonaliśmy jednak dość szybko i bezproblemowo, a po chwili osiągnęliśmy Skrajny Granat (2225m.n.p.m).

Obrazek
Skrajny Granat
fot. Czesio1


Rozdział 13 - Przełęcz Krzyżne (Czesio1)

Po chwili odpoczynku na Skrajnym Granacie ruszyliśmy dalej w stronę Przełęczy Krzyżne. Na użyczonej od przygodnie spotkanego turysty mapie odczytaliśmy, że przed nami jeszcze 2 godziny wędrówki Orlą percią. A zatem połowy trasy od Koziego Wierchu jeszcze nie osiągnęliśmy.
Zejście ze Skrajnego Granatu początkowo nie stwarzało większych problemów. Szlak wiódł w miarę bezpieczną rynienką. W czasie deszczowej pogody zapewne i tu jest niebezpiecznie z uwagi na śliskość podłoża. Nam na szczęście pogoda dopisywała od samego rana i zaopatrzeni w solidne obuwie śmiało stąpaliśmy po ziemi. Wkrótce pojawiły się kolejne łańcuchy.

Obrazek
Łańcuchy przy zejściu ze Skrajnego Granatu
fot. Czesio1

A po chwili jedno z niebezpieczniejszych miejsc na całej Orlej perci, którą szliśmy czyli dość duży, śliski głaz znajdujący się nad przepaścią. Na kamieniu tym była tylko jedna klamerka na nogę i łańcuch powyżej. Trzeba było zachować tu szczególną ostrożność. Po pokonaniu tego miejsca zatrzymałem się w oczekiwaniu na pozostałych towarzyszy wędrówki i utrwaliłem na filmie moment pokonania tego miejsca przez Monikę. Później z pewnym rozczarowaniem obejrzałem ten kadr, bowiem filmowa klisza nie oddaje nawet w dziesięciu procentach skali trudności tego fragmentu. Jeszcze kilka łańcuchów…

Obrazek
Kolejne łańcuchy na szlaku
fot. Czesio1

…i oto za kolejnym skalnym załomem naszym oczom ukazała się…drabinka. Zdziwiłem się nieco, bowiem do tej pory myślałem, że drabinka na Orlej perci jest tylko na Koziej Przełęczy. Tu nie było jakichś ekstremalnych trudności, ot zwykła drabinka do wejścia na strych (przepraszam, na dość dużą skałę).

Obrazek
Drabinka przy zejściu ze Skrajnego Granatu
fot. Czesio1

Po pokonaniu drabinki i kilku kolejnych krokach nasz tatrzański peletonie rozerwał się na części.

Obrazek
Orla perć
fot. Czesio1

Obrazek
Orla perć
fot. Czesio1

W pewnym momencie zauważyłem, że dogania mnie pewna dziewczyna. Jak to zwykle w takich przypadkach zatrzymałem się by przepuścić szybciej idącą turystkę.

Obrazek
Czesiowa "lokomotywa"
fot. Czesio1

W tym momencie zagrała nieco moja ambicja, która szepnęła „jak to, ona może tak szybko pyrkać po skałach a ty ciągniesz się jak emeryt?”. Postanowiłem przynajmniej przez pewien czas „podpiąć” się pod nią i korzystając z jej tempa nadrobić trochę czasu. A tempo miała naprawdę niezłe. Nie było bardzo czasu żeby fotki na trasie robić. Reszta ekipy została chyba daleko w tyle.

Obrazek
Rozerwany peleton tatrzańskiej ekipy
fot. Czesio1

Orla perć na tym fragmencie szlaku wymagała zachowania maksimum koncentracji ale nie było tam jakichś ekstremalnych momentów. Na szlaku pojawiały się różne fajne kominy, tak w górę jak i w dół. W jednym z nich moja koleżanka-lokomotywa przepuściła mnie do przodu, nie wiedząc jak uporać się z kolejnym kominem, chcąc w ten sposób przyjrzeć się jak mi się to uda. A że komin był dość wąski to pomogłem koleżance łapiąc rzucony plecak tak by nie utknęła w wąskim kominku.

Obrazek
Wąski komin na szlaku
fot. Czesio1

Po kilku minutach szlak stał się bardzo niebezpieczny gdy trzeba było zejść w dół po dość śliskiej, piarżystej ścieżce, która nie była niestety ubezpieczona łańcuchami. Ale jakoś się udało.

Obrazek
Bardzo niebezpieczne zejście pozbawione ubezpieczeń
fot. Czesio1

Oglądałem się co jakiś czas wypatrując towarzyszy, ale ponieważ szlak trawersował raz jednym zboczem raz drugim to ciężko było ich dojrzeć. W pewnym momencie ujrzałem Nietajenkę ze którymś z załomów skalnych. Niby był na wyciągnięcie niemal ręki ale przecież dzielił nas spory odcinek trudnego szlaku.

Obrazek
Jedno z ostatnich wymagających podejść na szlaku
fot. Czesio1

Ostatni fragment Orlej przed Krzyżnem to już odprężająca wędrówka.

Obrazek
Taras widokowy na szlaku
fot. Czesio1

Przełęcz osiągnąłem po dwóch godzinach i piętnastu minutach od Skrajnego Granatu. Uffff, a wydawało mi się, że nadrobię czas bo tempo dzięki koleżance było naprawdę kosmiczne. Ja więc iść by ten fragment przejść w dwie godziny?
Usiadłem na zboczu Krzyżnego i poczułem wielką satysfakcję. Niesamowite uczucie, wielka radość, że udało się przejść tym mitycznym szlakiem. W oczekiwaniu na towarzyszy wędrówki wdałem się w rozmowę z koleżanką, której imię dopiero teraz poznałem. Wiola. Wkrótce pojawił się Nietajenko i już razem opowiedzieliśmy Wioli kilka słów o naszym forum, zapraszając ją do nas. Zostawiła swojego maila, na który obiecałem wysłać fotki ze szlaku. Tu nasze szlaki się rozchodziły. Koleżanka schodziła w stronę Murowańca my natomiast ku Dolinie Pięciu Stawów Polskich.
Zanim to nastąpiło poczekaliśmy na Monikę i Lulka. Zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie.

Obrazek
Ekipa tatrzańska na Przełęczy Krzyżne
fot. Czesio1

Zadzwoniliśmy też do Milady, która wypatrzyła nas sprzed schroniska swoim aparatem i uwieczniła na zdjęciu gdy machaliśmy z Przełęczy Krzyżne.
Zejście do doliny było dość długie i monotonne ale nie nastręczało żadnych większych trudności.

Obrazek
Zejście z Przełęczy Krzyżne do Doliny Pięciu Stawów Polskich
fot. Czesio1

Na szlaku pojawił się wreszcie strumyk wody, bowiem na całej Orlej perci panowała ekstremalna susza.
Nie wiem jak odczucia moich współtowarzyszy ale według mojej subiektywnej oceny skala trudności Orlej perci jest nieco wyolbrzymiona. Szlak jest naprawdę świetnie ubezpieczony (poza jedną śliską, piarżystą rynienką) i przy zachowaniu maksymalnej koncentracji i ostrożności, bez zbędnej brawury, jest spokojnie do przejścia. Łańcuchów i klamer nie trzeba sięgać, bo one mają pomagać a nie przeszkadzać. Orlej perci nie należy się bać. Należy jednak podejść do niej z pokorą. Tak jak do innych trudnych tatrzańskich szlaków…
Ostatnio zmieniony 08 lip 2018, 10:14 przez Czesio1, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Awatar użytkownika
Czesio1
Administrator
Administrator
Posty: 16384
Rejestracja: 07 lip 2013, 14:00
Tytuł: Ojciec Prowadzący
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 386 razy
Otrzymał podziękowań: 195 razy

Post autor: Czesio1 »

zbychowiec pisze:Fju, aleście tam moi mili przygód mieli.. ho ho.. Książka się z tego uskłada :)
Oj będzie, będzie foto-książka. A jeszcze jak Konfiturek dorzuci swoje arcydzieła to papier nie wytrzyma. :-D
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Awatar użytkownika
johny
Moderator
Moderator
Posty: 11645
Rejestracja: 09 lip 2013, 14:30
Miejscowość: Łódź
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 241 razy
Otrzymał podziękowań: 198 razy

Post autor: johny »

Super, super, super... :564: :564: :564:
POLEXIT!
... To live is to die... - Cliff Burton
volenti non fit iniuria!
When you walk through a storm, Hold your head up high, And don`t be afraid of the dark. At the end of a storm, There`s a golden sky...
Awatar użytkownika
misia
Zlotowicz
Zlotowicz
Posty: 1244
Rejestracja: 10 lip 2013, 22:32
Miejscowość: miasto Łódź
Płeć: Kobieta
Podziękował;: 0
Otrzymał podziękowań: 0

Post autor: misia »

Ja na sam widok/słuch 'Orla Perć' drętwieję g:(\ Ma bardzo złą sławę, podobno co roku jedna duszyczka tam idzie do nieba albo do piekła. Nigdy tam nie byłam, znam tylko z Waszych relacji i z wakacyjnych wiadomości radiowych, zawsze złych... Ale może faktycznie tylko potrzebna pokora i odwaga, ja w każdym bądź razie na pewno się tam nie wybieram g;)
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
"Praw­da leży pośrod­ku - może dla­tego wszys­tkim za­wadza" - Arystoteles
Konfiturek
Zlotowicz
Zlotowicz
Posty: 524
Rejestracja: 10 lip 2013, 20:25
Tytuł: Degustator porzeczek
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 11 razy
Otrzymał podziękowań: 24 razy

Post autor: Konfiturek »

No to ja już wiem, że mój odwrót tego dnia był słuszna decyzją. Może kiedyś...
Kiedy patrzyłem na jeden z tych "kominów" z boku, nie wyglądało to tak tragicznie. Ale sytuacja troszkę się komplikuje, gdy się stoi u jego wylotu. Górnego wylotu... I trzeba zejść :)
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Dorośli bardzo rzadko przeżywają takie przygody jak Pan Samochodzik. Nie mają na to czasu.
Awatar użytkownika
Czesio1
Administrator
Administrator
Posty: 16384
Rejestracja: 07 lip 2013, 14:00
Tytuł: Ojciec Prowadzący
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 386 razy
Otrzymał podziękowań: 195 razy

Post autor: Czesio1 »

misia pisze:Ja na sam widok/słuch 'Orla Perć' drętwieję g:(\ Ma bardzo złą sławę, podobno co roku jedna duszyczka tam idzie do nieba albo do piekła. Nigdy tam nie byłam, znam tylko z Waszych relacji i z wakacyjnych wiadomości radiowych, zawsze złych... Ale może faktycznie tylko potrzebna pokora i odwaga, ja w każdym bądź razie na pewno się tam nie wybieram g;)
Misiu, zabić można się i na prostej drodze. Wiadomości jakie płyną z Orlej perci to faktycznie najczęściej są niepomyślne ale to chyba jak z każdego szlaku. Nikt nie poddaje w radio, że ktoś tam przeszedł Orlą perć tylko wtedy jest info jak coś złego się stało.
Trzeba po prostu uważać, nie cwaniakować no i być dobrze wyposażonym (dobre buty i minimum 1,5 picia to podstawa) i trasa jest do przejścia. Oczywiście przy dobrej pogodzie bo w czasie czy po deszczu ryzyko jest zbyt duże.
Szlak jest świetnie ubezpieczony, naprawdę chylę czoła przed ludźmi, którzy zamontowali tam te wszystkie łańcuchy, klamerki i drabinki.
Konfiturek pisze:No to ja już wiem, że mój odwrót tego dnia był słuszna decyzją. Może kiedyś...
Kiedy patrzyłem na jeden z tych "kominów" z boku, nie wyglądało to tak tragicznie. Ale sytuacja troszkę się komplikuje, gdy się stoi u jego wylotu. Górnego wylotu... I trzeba zejść :)
Konfiturku, to tylko z daleka tak strasznie wygląda. Jak już jesteś na miejscu to już nie jest tak źle. Ale masz rację, że znacznie łatwiej podchodzi się pod taki kominek jak schodzi.
Ale czym Ty się martwisz chłopie? Pierwszy raz byłeś w Tatrach i od razu pierwsyego praktycznie dnia zdobyłeś Kozi Wierch (SZACUNECZEK!!) to i Orlą perć byś łyknął! :564:
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Awatar użytkownika
PawelK
Moderator
Moderator
Posty: 6392
Rejestracja: 27 lip 2013, 10:25
Podziękował;: 202 razy
Otrzymał podziękowań: 144 razy
Kontakt:

Post autor: PawelK »

Czesio1 pisze:Konfiturku, to tylko z daleka tak strasznie wygląda. Jak już jesteś na miejscu to już nie jest tak źle. Ale masz rację, że znacznie łatwiej podchodzi się pod taki kominek jak schodzi.
Ha, ha. Mi się niedobrze robi jak patrzę na zdjęcia, jak bym już tam był to bym helikopter wzywał (dlatego tam nie chodzę) :-)
Awatar użytkownika
Czesio1
Administrator
Administrator
Posty: 16384
Rejestracja: 07 lip 2013, 14:00
Tytuł: Ojciec Prowadzący
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 386 razy
Otrzymał podziękowań: 195 razy

Post autor: Czesio1 »

PawelK pisze: Ha, ha. Mi się niedobrze robi jak patrzę na zdjęcia, jak bym już tam był to bym helikopter wzywał (dlatego tam nie chodzę) :-)
Nie przylecieliby, nie ma szans. Zbyt duży jest koszt użycia helikoptera. Co najwyżej możesz liczyć, że pomogliby Ci stamtąd zejść.
Ale może Pawle tylko masz takie wrażenie patrząc na zdjęcia? Mi też robi się niedobrze jak np. stanę gdzieś na wysokim budynku i patrzę w dół. Np. jak patrzę na fotki Zbychowca z restauracji w Sydney to mam takie odczucie. A na Orlej już tak nie mam. Może to kwestia przełamania się. Pamiętam jak w zeszłym roku schodziliśmy z Koziego Wierchu to jak weszliśmy na czerwony szlak w stronę Żlebu Kulczyńskiego to poczułem wtedy dreszcz emocji, takie uczucie pewnego rodzaju zesztywnienia mięśni z samej tylko świadomości że oto idziemy ową słynną Orlą percią. A ścieżka była w tym miejscu wygodna prawie jak na Kasprowy Wierch.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Awatar użytkownika
johny
Moderator
Moderator
Posty: 11645
Rejestracja: 09 lip 2013, 14:30
Miejscowość: Łódź
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 241 razy
Otrzymał podziękowań: 198 razy

Post autor: johny »

PawelK pisze:
Czesio1 pisze:Konfiturku, to tylko z daleka tak strasznie wygląda. Jak już jesteś na miejscu to już nie jest tak źle. Ale masz rację, że znacznie łatwiej podchodzi się pod taki kominek jak schodzi.
Ha, ha. Mi się niedobrze robi jak patrzę na zdjęcia, jak bym już tam był to bym helikopter wzywał (dlatego tam nie chodzę) :-)
A ja bym właśnie chciał tam być po to aby spróbować przełamać swoje fobie związane z wysokością. Czy bym przełamał to inna rzecz... :-)
POLEXIT!
... To live is to die... - Cliff Burton
volenti non fit iniuria!
When you walk through a storm, Hold your head up high, And don`t be afraid of the dark. At the end of a storm, There`s a golden sky...
Awatar użytkownika
Czesio1
Administrator
Administrator
Posty: 16384
Rejestracja: 07 lip 2013, 14:00
Tytuł: Ojciec Prowadzący
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 386 razy
Otrzymał podziękowań: 195 razy

Post autor: Czesio1 »

johny pisze: A ja bym właśnie chciał tam być po to aby spróbować przełamać swoje fobie związane z wysokością. Czy bym przełamał to inna rzecz... :-)
Wszystko przed Tobą johny :-)
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Awatar użytkownika
PawelK
Moderator
Moderator
Posty: 6392
Rejestracja: 27 lip 2013, 10:25
Podziękował;: 202 razy
Otrzymał podziękowań: 144 razy
Kontakt:

Post autor: PawelK »

johny pisze:
PawelK pisze:
Czesio1 pisze:Konfiturku, to tylko z daleka tak strasznie wygląda. Jak już jesteś na miejscu to już nie jest tak źle. Ale masz rację, że znacznie łatwiej podchodzi się pod taki kominek jak schodzi.
Ha, ha. Mi się niedobrze robi jak patrzę na zdjęcia, jak bym już tam był to bym helikopter wzywał (dlatego tam nie chodzę) :-)
A ja bym właśnie chciał tam być po to aby spróbować przełamać swoje fobie związane z wysokością. Czy bym przełamał to inna rzecz... :-)
Johny, to jednak zacznij od wejścia na dach swojego bloku i stanięcia na skraju tego dachu. Bo jak się przestraszysz, to masz możliwość cofnięcia i zejścia po drabince na klatkę schodową. W górach jak wejdziesz z kimś, popatrzysz w dół i stwierdzisz, że fobie zostały to nie tylko możesz zrobić krzywdę sobie ale jeszcze innym spieprzysz wycieczkę :-)
Awatar użytkownika
Czesio1
Administrator
Administrator
Posty: 16384
Rejestracja: 07 lip 2013, 14:00
Tytuł: Ojciec Prowadzący
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 386 razy
Otrzymał podziękowań: 195 razy

Post autor: Czesio1 »

PawelK pisze: Johny, to jednak zacznij od wejścia na dach swojego bloku i stanięcia na skraju tego dachu. Bo jak się przestraszysz, to masz możliwość cofnięcia i zejścia po drabince na klatkę schodową. W górach jak wejdziesz z kimś, popatrzysz w dół i stwierdzisz, że fobie zostały to nie tylko możesz zrobić krzywdę sobie ale jeszcze innym spieprzysz wycieczkę :-)
Ale Paweł, wejście na dach i spojrzenie w dół niekoniecznie coś da. Mi w takiej sytuacji kręci się w głowie i boję się że spadnę. A w górach nie mam takiej fobii. Ja bym bardziej proponował zmierzenie się z łańcuchami na jakimś innym szlaku zanim rzuci się wyzwanie Orlej perci. Myślę że dobrym wyjściem jest stopniowanie trudności. Mamy łańcuch przy podejściu na Giewont, jest fragment przy wejściu na Rysy od słowackiej strony, dobrym przetarciem jest też zejście bądź wejście na Szpiglasówkę od Piątki, no i wejście na Rysy od polskiej strony. Jeśli tam dasz radę bez problemu to i Orla nie będzie czymś nierealnym do przejścia.
Natomiast co do zepsucia wycieczki innym to teoretycznie może to być problemem. Wszystko zależy jednak od doboru ekipy jak i od wyboru trasy. Jeśli wychodzisz na Orlą z Piątki i idziesz przez Kozi Wierch to z pierwszymi poważnymi trudnościami spotkasz się w Żlebie Kulczyńskiego. Stamtąd można się wrócić jeśli człowiek nie czuje się na siłach.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Awatar użytkownika
johny
Moderator
Moderator
Posty: 11645
Rejestracja: 09 lip 2013, 14:30
Miejscowość: Łódź
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 241 razy
Otrzymał podziękowań: 198 razy

Post autor: johny »

Byłem na Giewoncie i stresu nie miałem! Także może tak źle by nie było! :-)
POLEXIT!
... To live is to die... - Cliff Burton
volenti non fit iniuria!
When you walk through a storm, Hold your head up high, And don`t be afraid of the dark. At the end of a storm, There`s a golden sky...
Awatar użytkownika
Czesio1
Administrator
Administrator
Posty: 16384
Rejestracja: 07 lip 2013, 14:00
Tytuł: Ojciec Prowadzący
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 386 razy
Otrzymał podziękowań: 195 razy

Post autor: Czesio1 »

johny pisze:Byłem na Giewoncie i stresu nie miałem! Także może tak źle by nie było! :-)
To teraz johny Szpiglasówka od Piątki i Rysy od polskiej strony. Jak dasz radę to i Orlą pójdziesz. :564:
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Awatar użytkownika
johny
Moderator
Moderator
Posty: 11645
Rejestracja: 09 lip 2013, 14:30
Miejscowość: Łódź
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 241 razy
Otrzymał podziękowań: 198 razy

Post autor: johny »

Czesio1 pisze:
johny pisze:Byłem na Giewoncie i stresu nie miałem! Także może tak źle by nie było! :-)
To teraz johny Szpiglasówka od Piątki i Rysy od polskiej strony. Jak dasz radę to i Orlą pójdziesz. :564:
Mam taką nadzieję... :-)
POLEXIT!
... To live is to die... - Cliff Burton
volenti non fit iniuria!
When you walk through a storm, Hold your head up high, And don`t be afraid of the dark. At the end of a storm, There`s a golden sky...
Nietajenko
Forowy Badacz Naukowy
Forowy Badacz Naukowy
Posty: 938
Rejestracja: 09 lip 2013, 14:34
Tytuł: Użytkownik chwilowo nieaktywny
Miejscowość: Olsztyn
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 0
Otrzymał podziękowań: 0

Post autor: Nietajenko »

Podpisuję się obiema ręcyma i nogyma pod tym co napisał Czesio. Orla Perć jest świetnie ubezpieczona i przy zachowaniu należytej ostrożności, względnie dobrej kondycji oraz zapasu wody jest spokojnie do przejścia. Ja z lękiem przestrzeni mam podobnie jak Czesiek. W terenach zurbanizowanych lęk mam dużo większy natomiast w górach przekształca się on w pokorę. Najważniejsze to stosować zasadę trzech punktów podparcia a nic złego się nie stanie. No i oczywiście należy przestrzegać bezwarunkową zasadę ograniczonego zaufania względem innych turystów na szlaku. Często bywa tak, że nie patrząc na innych pchają się do przodu, kręcą się uderzając innych plecakiem i strącają kamienie. Jak dla mnie najlepszą przeprawą przed Orlą Percią jest Przełęcz Pod Chłopkiem. Tam nie brakuje trudnych i często piarżystych przejść a ubezpieczeń jak na lekarstwo. Zaobserwowałem może dosłownie sześć klamerek.
Refert non fatigo et consolatoria calceamenta...
Harpagan http://www.harpagan.pl/rajd/
Awatar użytkownika
Captain Nemo
Zlotowicz
Zlotowicz
Posty: 193
Rejestracja: 14 sie 2013, 16:09
Tytuł: z jedzeniem na TY...
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 0
Otrzymał podziękowań: 0
Kontakt:

Post autor: Captain Nemo »

Ja podobnie jak Misia.... bez pampersa bym nawet nie podszedł :D
Zawsze podziwiam ludzi, którzy na wysokości radza sobię dobrze. Nigdy nie czuję się pewnie nawet wchodząc na wieżę widokową. Z tej właśnie przyczyny mimo, iż góry są piękne to nie ma takiej siły abym tam wlazł. Choćby na szczycie czekał na mnie Nikon D4 :)
Obrazek
Awatar użytkownika
Czesio1
Administrator
Administrator
Posty: 16384
Rejestracja: 07 lip 2013, 14:00
Tytuł: Ojciec Prowadzący
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 386 razy
Otrzymał podziękowań: 195 razy

Post autor: Czesio1 »

Captain Nemo pisze:Ja podobnie jak Misia.... bez pampersa bym nawet nie podszedł :D
Zawsze podziwiam ludzi, którzy na wysokości radza sobię dobrze. Nigdy nie czuję się pewnie nawet wchodząc na wieżę widokową. Z tej właśnie przyczyny mimo, iż góry są piękne to nie ma takiej siły abym tam wlazł. Choćby na szczycie czekał na mnie Nikon D4 :)
Naprawdę nie ma sensu porównywać Orlej perci czy innych tego typu szlaków z miejskimi budynkami. To dwie różne rzeczy. Ot np. ja teraz jak pokonuję w pracy dwa piętra schodami to się normalnie zasapuję. I myślę sobie wtedy jak to możliwe, że w górach pokonywałem przewyższenia rzędu 1000 metrów jednego dnia z plecakiem na garbie?? :027:
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Spotkania nieoficjalne”