Jako się rzekło! Sobotni poranek przywitał mnie piękną pogodą. 10 rano kurs z Miśkiem i Anią na piłkarski turniej Deichmana i w drogę do Krakowa. Podróż była masakryczna, korek za korkiem, zaczynał się wszak najdłuższy weekend nowoczesnej Europy. Na szczęście ok. 14.30 byłem już u
TomaszKa. Tomasz zabrał mnie do chińskiego baru na obiad. Pojedliśmy, oj pojedliśmy! Tanio i pysznie. I całe szczęście, że się najadłem bo dzięki temu miałem energię na to co się działo później. Jeszcze kawka na balkonie i mój przyjaciel podwiózł mnie pod samą Tauron Arenę.
Pod Areną poczekałem na znajomą i już razem ok. 18 zameldowaliśmy się na płycie. Krótki rekonesans i zajęliśmy strategiczne miejsce tuż obok sceny.
Punktualnie o 19.30 na scenę wszedł support -
Kvelertak. Byli nawet, nawet... 40 minutowy set i zeszli ze sceny. Potem troszkę czekania i ok. 21. z głośników usłyszeliśmy
Ecstasy Of Gold. Wstęp wybrzmiał i na scenie pojawiły się postacie. Zaczęli tak jak zawsze na tej trasie. Szybki thrashowy
Hardwired. Minęła chwila już wykrzykiwaliśmy z
Hetfieldem:
We're so fucked
Shit outta luck
Hardwired to self-destruct
Następnie nieco heavy metalowy
Atlas Rise, jechali panowie równo. Chwila oddechu i
Seek!!! Co się zaczęło wtedy dziać!!! Masakra normalnie... Jeszcze dobrze nie wybrzmiały ostatnie nuty a tu już pierwsze takty
Motorbreath!!! Jedna z moich ulubionych kompozycji. Za bardzo nie patrzyłem wtedy na scenę bo oddałem się cały szaleństwu pogowania!
Koniec...Ufff, jak zagrają jeszcze
Whiplash to umrę pomyślałem sobie. James wziął gitarę i zaczęły się sączyć pierwsze takty jednej z najbardziej przejmujących kompozycji
Mety.
Fade To Black!!! Poezja od pierwszej do ostatniej sekundy. Następnie dwa kawałki z najnowszej płyty
Now That We're Dead i k...ko ciężki
Dream No More - jeden z najcięższych kawałków
Metalliki ever!!! Chwila przerwy i
Rob zaczyna grać
Ansthasia a na olbrzymich sześcianach wyświetlany jest
Cliff... Ciary na plecach i łzy same lecą po polikach. Nie ma jednak czasu na sentymenty. Charakterystyczny wstęp i już lecimy z
For Whom The Bell Tolls. I znów szaleństwo... Organizm odmawia posłuszeństwa i muszę na chwilę wyluzować... Nie mogę złapać tchu. Można to na szczęście zrobić przy bardzo fajnej piosence
Halo On Fire, która na koncercie zyskuje jeszcze bardziej... A potem nastąpiło to o czym mówi już cala Polska. Genialne wykonanie
Wehikułu czasu!!! Kolejne ciarki na plecach. Następnie kolejno punkowy
Die, Die My Darling- znów jazda,
Creeping Death - jazda jeszcze większa z niezbędnym "dajowaniem" publiki i świetny
Moth Into Flame. Chwila przerwy i
Hetfield opowiada o tym ile grają i jaka rzesza fanów w różnym wieku przychodzi na ich koncerty. Wypatruje chłopca, pyta się go o imię i wiek (13 lat) i dedykuje mu kolejny metalowy walec
Sad But True... Po SBT słyszymy wybuchy i wiemy, ze zaraz zacznie się
One. Przejmujący kawałek o bezsensie wojny. Na "telebimach" widzimy żołnierzy różnych armii I W.ś. Ballada przechodzi szybko w niesamowity thrashowy numer. Koniec i za chwilę charakterystyczny riff i
Master... I znów fruwam między ciałami innych... Koniec? Nie wiadomo, ze będą bisy i wiadomo jakie.
Spit Out The Bone to po prostu petarda... Sił już brakuje na pogo ale głowa wykonuje regularne ruchy góra - dół. Następnie jedyna piosenka, która gdyby jej nie było nie żałowałbym.
Nothing Else Matters... Piękna, cudowna piosenka ale tak często już grana, tak gwałcona przez różnorakie stacje radowe, że jej absencja nikomu by nie zaszkodziła. Ma jednak też swoje dobre strony. Można po pierwsze odpocząć, a po drugie popatrzeć na atrakcyjne panie zgrabnie ruszające bioderkami w rytm muzyki i wpatrzone w
Jamesa. A
James jak to
James kończy NEM i za chwilę
Enter Sandman! Resztki pokładów energii idą w ruch i znów ciało fruwa w zaklętym kręgu pogo.
Tym razem to już naprawdę koniec.
Ciężko opisać słowami to co się przed chwilą zobaczyło i usłyszało. James, Rob, Kirk i Lars w bardzo wysokiej formie. Przy tym mimo statusu mega gwiazdy tego gwiazdorstwa w ogóle nie dało się odczuć. Wspaniały kontakt z publiką, wzajemna interakcja. Widać, że my też dawaliśmy im energię do takiego grania. To też może zasługa tego, że koncert miał trochę inny, bardziej kameralny klimat... Jak ktoś twierdzi, że
METALLICA skończyła się na
Kill'em All to się grubo myli! Chłopaki żyją i mają się doskonale!.
Niestety udajemy się do domów. Jeszcze ostatnie wspomnienie tego co za nami
i zapowiedź tego co będzie się działo w lipcu!
O 0.20 jestem z powrotem u TomaszKa, dwa zimne Harnasie, które gaszą niesamowite pragnienie i idę spać...
Na koniec chcę tylko krzyknąć:
METAL UP YOUR ASS!!!
p.s.
TomaszKu, bardzo, bardzo Ci dziękuję za super gościnę!!!